Przejdź do zawartości

Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tak smutnie i trupio patrzyły. Wnet jednak znowu huragan się wzmagał piekielny, wyjący, ohydny. Krzepnącego już zwolna Hnata halucynacye jakieś opanowywać zaczynały; chorobliwa wyobraźnia dzikie widziadła mu przed oczy podsuwała. Zdawało mu się, że jakiś olbrzym północny na tumanie tym zbliża się powietrzem ku niemu, z długą mleczną brodą, w białej futrzanej czapce, a na ramieniu tego olbrzyma zawisła piękna niewiasta. Zerwał się — popatrzył — to ona, to Jeryna, jego niewierna żona w objęciach białego cara...
Tuman przeszedł, lecz pozostawił w stygnącym mózgu przypomnienie — hańby, wstydu i niedoli. Bolesne to wrażenie, niby prąd galwaniczny, wstrząsnęło nim na chwilę; chciał iść znowu, ratować się — sił mu zabrakło — upadł powtórnie.
Oddychał coraz trudniej; głowę opuścił. Wspomnienia całą gromadą cisnęły mu się do mózgu. Szeptał sam do siebie:
— Panicza nie chciała... Sam słyszałem... Mówiła, że mnie jednego miłuje... A teraz... Co?
I wydostał, ostatnim wysiłkiem, sztukę złota, wybitą nad Bosforem; została mu ona, bo żyd jej nie był znalazł. Bezsilną ręką podniósł błyszczącą, nową monetę do zamglonych oczu, przypatrywał się jej żałośnie i szeptał dalej:
— A teraz, teraz, za tę blaszkę świecącą mnie zdradziła!... Na hańbę wydała!... Panicza nie chciała, a dziś do oficyra chodzi.
Głos mu zamierał już zupełnie.
Nagle usłyszał straszliwy szum i gwizd i zgrzyt jakiś odległy. I wydało się biedakowi, że słyszy tentent podków, brzęk szabel i dźwięk ostróg, że cała masa piekielnej jakiejś kawaleryi — jego wrogów — sadzi nań ze wściekłym impetem.
Szał przedśmiertny go opanował; cała groza własnej krzywdy stanęła mu znowu jasno przed oczyma — zapragnął zemsty... Zacisnął sztukę złota w pięści i wzniósł ją wysoko ponad głowę. Drgnął konwulsyjnie i podniósł się jeszcze raz całem ciałem z białego, zimnego całunu. Stawał do walki śmiertelnej, ze słowem groźby, z przekleństwem na ustach.