Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciotka, że psuję sobie reputacyę temi bałamuctwami. Bałamuctwami? Żeby też to było bałamuctwem takiem, jak inne bywały... a to — śmiech ludziom powiedzieć.
— Proszę pana prędzej! — zawołał Maks, wpadając jak bomba do pokoju — Mrówka tak zwaryowała, co aż strach. Skacze, skacze, jeszcze dyszel połamie, okrutna mucha tnie.
Pospiesznie dokończyłem toaletę, skoczyłem na wózek i piorunem przeleciałem trzy wiorsty, dzielący mój dom od dworu w Malince.
Panią zastałem na werandzie. Siedziała ustrojona w prześliczny szlafroczek z perskiej termolamy; z pośród fałdów wzorzystej materyi wychylały się białe łokcie i alabastrowa szyja; główkę miała opuszczoną, a ciemne, wyraziste jej oczy spoczywały na welinowych kartkach ostatniej powieści Bourget’a; zdawała się być tak zatopioną w czytaniu, że nie spostrzegła nawet mego wejścia, nie słyszała moich kroków. Gdy stanąłem tuż obok niej, odezwałem się przyciszonym głosem:
— Dobry dzień pani!
Dopiero wówczas podniosła swoje czarne, rozmarzone i niby mgłą jakąś przysłonięte oczy, i patrzała na mnie przez chwilę, a z ust jej purpurowych, jak dojrzałe wiśnie pełnych, rozkosznie rozchylonych, nie wybiegł najmniejszy dźwięk; patrzała na mnie jakby zdziwiona mojem tu przybyciem.
— Dobry dzień pani! — powtórzyłem jeszcze głośniej.
— A to pan — przemówiła wreszcie po chwili — nie spodziewałam się już pana u nas zobaczyć. Myślałam, że pan zupełnie o sąsiadach zapomniał. Mój mąż tak długo teraz siedział w Kijowie, a ja byłam taka samotna, tak samiuteńka, że aż bałam się o siebie. Wié pan, że aż mi się coś mącić zaczynało... tu — i wskazała ślicznym paluszkiem na białe czoło. — Czemuś pan nie odwiedził samotnicy? To nieładnie, nie po chrześciańsku.
— Nie mogłem, w domu nie byłem — usprawiedliwiałem się pokornie, choć czułem, że wbrew zdaniu Malwiny postąpiłem właśnie zupełnie po chrześciańsku — musiałem od-