Strona:Rudyard Kipling - Zwodne światło.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Oho, jak to znać, że mnie przez cały miesiąc nie było w Londynie. Słuchaj, Dick’u, przyznaj się... tyś chodził po sklepach, po wystawach, i nasłuchiwał, co ludzie mówią.
— Prawda, ale nie mogłem wytrzymać — przyznał się Dick pokornie. — Wieczory bez ciebie takie mi się wydały strasznie samotne, a przytem przecież człowiek nie może pracować tylko zawsze.
— Niechaj człowiek idzie w takim razie do knajpy i upije się uczciwie.
— Masz racyę; żałuję, żem tego nie zrobił. Ale, widzisz, spotkałem kilku kolegów; dowodzili, że są także artystami; przypuszczam nawet, że umieliby, lecz nie chcą, poprawnie rysować. Otóż zaprosili mię oni na herbatę... Wyobraź sobie... herbata o piątej po południu!... Raczyli zaś rozmową o sztuce i o własnem usposobieniu, o stanie swej duszy. Stan ich duszy! A cóż mię to może obchodzić? Co do sztuki znów, to więcej o niej słyszę, a mniej jej widzę przez ostatnie pół roku, niż przez całe moje życie. Czy pamiętasz Cassavetti’ego, tego, który pracował przy oddziale, idącym na pustynię, dla jakiegoś kontynentalnego syndykatu? Czy pamiętasz, jakie on czynił przygotowania, ile zabierał przyborów? A później... później nic, zdaje mi się, nie robił. Odkra-