Strona:Rudyard Kipling - Zwodne światło.djvu/308

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Alf nie należał do najrozkoszniejszych dzieci, — papa jednak, dumny z jego świadectw szkolnych i ze śpiewu, zmusił ociemniałego do wysłuchania paru piosenek, nuconych cienkim, dziecinnym głosikiem — i, promieniejący radością, pozostawił chłopca z telegramami zagranicznymi w ręku.
W dziesięć minut później Alf stanął na progu rodzicielskiego mieszkania.
— Powiedział, że ma już tego dosyć, że nie jest w stanie słuchać dłużej — tłómaczył naiwnie.
— Jakto, więc ty dla niego źle jeszcze czytasz? — pytała oburzona mrs. Beeton.
— Ale gdzież tam! — Mówił, że czytam ślicznie, że nigdy w życiu nie słyszał podobnie pięknego czytania i że dlatego właśnie szkoda mego głosu na te głupie gazety.
— Pewnie dowiedział się z nich, że przegrał na giełdzie — wtrącił praktyczny papa Beeton.
— Nie! Polecił czytać o wojnie, taki długi kawał, gęsto zadrukowany, wiersz przy wierszu i trudne nazwiska przytem. Ledwo zacząłem, jak się bili, a on mi dał pół korony i kazał iść precz. Dodał tylko, że jak będzie miał znów co do przeczytania, to mnie zawoła.
— Bardzo dobrze, bardzo dobrze; włóż pół korony do skarbonki, zaraz przy mnie.