Strona:Rudyard Kipling - Zwodne światło.djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czyłbyś mi wszystko z łatwością. Wiesz, dziś nowa u mnie narada...
— Słyszałem; zamieszki w południowym Sudanie. Uczestniczyłem w ostatniem zebraniu korespondentów i... i... czułem się bardzo nieszczęśliwym, że z wami jechać nie mogę. Dla kogo będziesz pracował? Czy zrobiłeś już umowę?
— Nie chciałem podpisać kontraktu, dopóki... dopóki się przyszłość twoja nie rozstrzygnie.
— Więc byłbyś pozostał ze mną, gdyby się rzecz ta... nie... nie ułożyła? — pytał Dick z pewnem wahaniem.
— Nie żądaj zbyt wiele. Jestem tylko człowiekiem.
— Próbowałeś z powodzeniem roli anioła.
— Tem lepiej. Czy przyjdziesz do mnie? Zbierają się wszyscy. Wojna jest już faktem stwierdzonym.
— Jeżeli pozwolisz, przyjacielu, zostanę u siebie. Tobie wszystko to jedno, ja zaś... wolę samotność.
— Chcesz marzyć i rozmyślać? No, trudno to brać za złe. Trochę szczęścia od dawna ci się należy.
Wieczorem roiło się w mieszkaniu Torpenhow’a. Zaproszeni na naradę korespondenci