Strona:Rudyard Kipling - Zwodne światło.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Niestety, nie będę mógł pojechać — odparł Torpenhow, wskazując wymownie na drzwi, wiodące do pokoju Heldara. Sądzę, że żaden z was nie weźmie mi tego za złe.
Kenen zaciągnął się najwpierw dymem z łajki, a potem odpowiedział:
— Za złe? Cóż znowu! Bardzo to ładnie z twej strony, bardzo szlachetnie nawet; ale, widzisz, Torp, pierwszym obowiązkiem człowieka jest... jego praca. Wiem, iż brzmi to bezlitośnie, brutalnie. Lecz trudno! Dick’a należy wykreślić już z liczby żyjących. Skończył on swe zadanie, wyczerpał się, umarł dla świata... Posiada trochę pieniędzy, które mu nie pozwolą zginąć z głodu; ciebie więc pod tym względem nie potrzebuje. Zbaczać zaś z raz obranej drogi dla jakichś urojonych obowiązków byłoby grzechem względem siebie samego. Pomyśl o twojej sławie.
— Sława twoja i moja nawet, razem wzięte, nie dorównają w dziesiątej części zaszczytnemu rozgłosowi, jaki Dick sobie zdobył.
— Przyszło mu to łatwo, gdyż podpisywał się na każdym drobiazgu. Dziś jednak rzecz skończona: Heldar nie pójdzie dalej; z nas trzech zaś ty jesteś najzdolniejszym, najbardziej poszukiwanym. Możesz naznaczać im ceny, jakie ci się podoba, i właśnie dlatego powinieneś być gotów do wymarszu.