Strona:Rudyard Kipling - Zwodne światło.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sem twej pracy. Boże, cóż za oczy, a jaka czelność w tej twarzy!
Odrzucił mimowoli w tył głowę i sam się zaczął śmiać głośno.
— No, ta zna już komedyę życia i widocznie przegrała ostatnią w niem stawkę. Dziś jednak nic już sobie z niej nie robi. Czy to chciałeś powiedzieć?
— Dosłownie.
— Skąd jednak wziąłeś owal brody i usta? Nie należą do Bessie.
— To... to... tak, z pamięci. Ale dobrze zrobione, nieprawdaż? Wściekle dobrze! Powiedz, czy nie warto było pić wódki? Czy nie warto wykończyć rzeczy, w którą najlepszą cząstkę duszy mej włożyłem?
Odetchnął głęboko i dodał:
— Boże! Czegóż jabym nie dokonał za lat dziesięć, jeżeli dziś, dziś potrafiłem dzieło to stworzyć! Ale, ale... jak się też tobie, Bessie, dziewczyna ta podoba?
Modelka, wściekła, iż Torpenhow nie zwrócił na nią uwagi, nie myślała uczuć swych ukrywać.
— Wstrętna, bydlęca gęba! — rzuciła wzgardliwie, odwracając się tyłem.
— Sądzę, mała, że niejeden zdanie twe powtórzy — przyznał Torpenhow. — Wytłómacz