Strona:Rudyard Kipling - Zwodne światło.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Znów potok słów ostrożnych, znów szum jakiś, którego znaczenie jednak aż nazbyt było wyraźne.
— Proszę, daj mi pan napić się cokolwiek.
Ludziom często robiło się tu słabo, często podtrzymania sił potrzebowali. Kieliszek mocnego likieru znalazł się w ręku Ryszarda.
— O ile zrozumiałem — mówił, oprzytomniawszy pod działaniem napoju, — nazywasz pan to sparaliżowaniem nerwu ocznego i nie pozostawiasz mi żadnej nadziei uleczenia. Jak długo, wobec przestrzegania wszelkich warunków ostrożności, mogę zachować zdolność widzenia?
— Rok najwyżej.
— Na imię Boga! Rok tylko? A jeżeli nie będę się oszczędzać?
— Nie umiem, doprawdy, odpowiedzieć. Dziś, gdy rana jest zabliźnioną, nie podobna ocenić dokładnie szkody, cięciem szabli zrządzonej. Upłynęło odtąd dosyć czasu; skoro zaś dodamy do niego wystawienie oczu na silne światło pustyni, a później ciągłe wytężanie ich nad delikatną, nużącą pracą, dojdziemy do wniosku, iż trudno tu ściśle normalny postęp choroby oznaczyć.