Strona:Rudyard Kipling - Zwodne światło.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ach, jakbym ja chciał spotkać człowieka, który utarty ten komunał po raz pierwszy wygłosił! Musiał on mieszkać gdzieś w podziemnej piwnicy, a żywić się surowem mięsem niedźwiedziem. Ach, gdybym go tu miał w tej chwili! Z jakąż rozkoszą wpakowałbym mu w gardło ostrze strzały, własną jego ręką ukutej! Proszę, mów dalej.
— Widzisz, byłabym tylko w połowie twą żoną. Nie przestałabym troszczyć się i kłopotać o mą pracę, nie przestałabym żyć dla niej. Na siedm dni w tygodniu przez cztery przynajmniej nie jestem zdolną mówić nawet.
— Dowodzisz tak, jak gdyby prócz ciebie nikt w życiu nie miał nigdy pędzla w ręku! Czy sądzisz, że mnie nieznane jest uczucie znużenia, wyczerpania, rozdrażnienia, ogarniającego nas w zapasach z własną bezsilnością? Szczęśliwą możesz się nazwać, jeżeli cię ono gnębi przez cztery tylko dni w tygodniu. A zresztą, cóż to ma za związek z moją prośbą?
— Bardzo wielki. Gdyby bowiem rozdrażnienie i ciebie równocześnie napadło...
— W takim razie, doznając go sam, tem lepiej uczucia twoje uszanowaćbym umiał. Kto inny, niewtajemniczony w podobną rozterkę ducha, śmiałby się z niej może, ale... po co tu mówić dalej! Jeżeli na rzecz tę w odrębnem