Strona:Rudyard Kipling - Zwodne światło.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Co tu poradzić? Co tu poradzić? — mówił. — Uparty i zły kozieł, ale ja go tak kocham! Oto blizna po owem strasznem cięciu, jakiem rozpłatano mu czaszkę w Afryce.
— Może on dzięki temu oszalał trochę?
— E, cóż znowu! Byłby w takim razie najtrzeźwiejszym szaleńcem, jakiego mi się spotkać zdarzyło.
Drzemkę tę Dick przypłacił nocą bezsenną, wśród której przyszła mu nagle myśl bardzo prosta, a tak wspaniała, iż nie mógł pojąć, dlaczego dziś dopiero wpadł na nią. Oto pójdzie do Maisie w dzień zwykły, nie niedzielny, podsunie projekt wspólnej wycieczki za miasto i zawiezie ją najbliższym pociągiem do Fort-Keeling’u, w te miejsca, które przed dziesięciu laty wspólnie przebiegali.
— Ogólnie biorąc — tłómaczył sobie nazajutrz, zapatrzony we własny, mocno namydlony podbródek, — chodzenie po starych ścieżkach nie zawsze jest bezpieczne. Przypominają się dawno przeżyte, zapomniane szczegóły i tchnienie smutku ogarnia duszę. W każdej jednak regule istnieją wyjątki, a ten mi może szczęście przyniesie. Pójdę natychmiast do Maisie.
Wyjątkowym trafem nie zastał rudowłosej; wyszła za sprawunkami. Przyjęła go więc Maisie tylko, w bluzie powalanej farbami, cała