Strona:Rudyard Kipling - Zwodne światło.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ależ to istne nieszczęście!
— Nie. To tylko chwilowa choroba. Przeszkadza mu ona na razie w pracy, łamie bieg życia; radzę jednak, nie mieszaj się do tego. Może tu ona przyjść nawet, może mu zrobić scenę na schodach, ale to niczego nie dowodzi. Najlepiej, dopóki Ryszard sam nie zacznie, nie mów nic; nie jest to bowiem charakter uległy, na który łatwo byłoby wpływ wywierać.
— Pragnąłbym go widzieć takim; ale, niestety, szatan z niego, uparty, a przeklęcie siebie pewny.
— Czas uleczy go z tego. Życie nauczy go jeszcze, iż trudno podbić świat tuzinem pędzli lub pudełkiem farb olejnych. Lubisz go bardzo, jak widzę?
— Do tego stopnia, iż wziąłbym chętnie na siebie wszelką karę, każdą przykrość, jakaby go miała spotkać! Znam jednak życie i wiem, że nawet brata własnego nikt od nich ocalić nie jest w stanie.
— Rzecz prosta, a że niema wojny, na którąby Dick’a wysłano, musi więc powoli, własnym kosztem, zdobywać doświadczenie. Ale, skoro mowa o wojnie, mogę ci powiedzieć, iż na wiosnę oczekują rozruchów w Bałkanach.