Strona:Rudyard Kipling - Zwodne światło.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

będę mógł nieść jej pomocy. Och, ależ to męka istna! Gdyby była moją żoną, ta troska, ten niepokój, nie psułyby mi chwili każdej.
O zmierzchu do pracowni Dick’a wszedł Torpenhow. W męskich jego rysach odzwierciadlała się troska również i owa miłość surowa, znana tylko mężczyznom, których złączyło jarzmo wspólnej pracy, razem przebytych niebezpieczeństw, długiego przyzwyczajenia, trudów i zabiegów. Uczucie takie opiera się wszelkim próbom — zarówno sprzeczce, jak ostrym uwagom i brutalnej szczerości. Przeciwnie, po otwartem wypowiedzeniu myśli wzrasta, stając się silniejszem nad rozłąkę, nad złe postępowanie nawet.
Podawszy mu fajkę, Dick milczał dalej. Myśli jego zajęte były w tej chwili obrazem Maisie oraz obliczaniem możliwych jej potrzeb. Troszczyć się o kogokolwiek innego oprócz Torpenhow’a, który doskonale radził sam sobie, była to dla Ryszarda nowość, pełna uroku. Teraz wiedział nareszcie, na co pracował; wiedział, co ma zrobić z pieniędzmi. Będzie obsypywał Maisie klejnotami. Zawiesi na delikatnej jej szyi gruby łańcuch złoty, okrągłe ramiona pokryje bransoletami, w pierścienie drogocenne ubierze te rączki drobne, chłodne, a wszelkich świecideł pozbawione, te