Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

to najpiękniejszy czyn, jakiegośmy kiedykolwiek dokazali.
— Guma! Guma! Oceany gumy! — wołał Beetle — z okularami, żarzącemi się z poza morza mydlin — Atrament i krew, wszystko razem pomieszane! Potrzymałem przez chwilę głowę tego bydlaka nad łacińskiem zadaniem szkolnem na poniedziałek — Boże, jak nafta śmierdziała! A Króliczy Bobek kazał Kingowi wziąć okład na nochal! Stalky, trafiłeś Króliczy Bobek?
— Ja myślę! Pociąłem go od stóp do głów! Nie słyszeliście, jak klął. O jej, skonam, jeśli nie przestaniecie!
Ubierali się z trudnością, bo M’Turk musiał przecie zatańczyć, dowiedziawszy się, iż kosz porcelanowy z muszkatem stłukł się, a prócz tego Beetle przytaczał różne wyrażenia Kinga z poprawkami i komentarzami.
— Okropność! — zawołał Stalky, omdlewając podczas szamotania się z napół wciągniętemi spodniami — I w dodatku w obecności tak niewinnych chłopców, jak my! Coby o tem powiedziano w szkole Św. Winifreda lub w „Świecie Szkoły!“ Ale czekajcie-no! To mi przypomina, żeśmy jeszcze nie zapłacili Trzeciej przygotowawczej za napaść na Beetle’a, kiedy on się rozprawiał z Mandersem młodszym. To „alibi“, Samiwelu! A oprócz tego, jeśli im za to nie zapłacimy, staną się niemożliwi!