Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jeszcze raz, może mi się uda złapać! — rzekł, brzdąkając na fortepianie — Jakie słowa? Zaśpiewaj!

Arrah, Patsy, pilnuj dziecka! Patsy, swego dziecka patrz!
Pięknie otul je kołderką, bo znów będzie straszny płacz!
Arrah, Palsy, pilnuj dziecka; choć przez chwilę na nie bacz,
Bo noc całą krzyczeć będzie! Patsy, dziecka swego patrz!

— Bycze, och, bycze! — pochwalił Dick IV — Tylko że na przedstawieniu nie będziemy mieli pianina. Trzeba się tego nauczyć na banjo — równocześnie grać i tańczyć. Spróbuj, Tertius.
Cesarz odrzucił jasno-zielone rękawy swego stroju monarszego i zaczął Dickowi akompanjować na ciężkiem, wykładanem niklem banjo.
— Bardzo ładnie, ale zapominasz, że ja już wtedy nie żyję. I w dodatku, leżę, jak byk, na środku sceny.
— Prawda, ale to nic, to Beetle może jakoś zrobić! — rzekł Dick IV. — No, Beetle, załataj-że to! Prędzej, całą noc tu siedzieć będziemy? Musisz Kicię wyciągnąć jakoś ze światła i doprowadzić nas wszystkich, tańcząc, do końca.
— Dobra. Więc zaczynajcie wy dwaj! — rzekł Beetle, który w szarym szlafroku i kasztanowej peruce z lokami, jak kiełbaski, włożonej na bakier na parę okularów, uszlachetnionych starem sznurowadłem, reprezentował wdowę Klępicką. Zaczął kiwać jedną nogą do taktu, wyrąbywanego na pianinie refrenu, a banja zabrzęczały głośniej.