Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się do pana rektora i zażądali, aby ich odesłano do dormitaża, gdzie mają czekać, aż ich pan rektor zawoła. I tam znowu z ich żartów, jak to oni zwykle, poznałem, proszę pana rektora, że, nie wiem już w jaki sposób, słyszeli do najmniejszego słówka wszystko, co pułkownik Dabney powiedział Mr. Proutowi i Mr. Kingowi, mając ich niby za kłusowników. Ja — ja mogłem się był zaraz domyślić, kiedy zaczęli mnie wodzić za sobą, nie wypuszczając z rąk wewnętrznej linji komunikacji. Sprawa jest, proszę pana rektora, zupełnie jasna — przynajmniej tak mnie się zdaje; teraz oni śmieją się tam jak warjaty w dormitażu.
A rektor zrozumiał — zrozumiał wszystko do najdrobniejszego szczegółu — i wargi jego zadrgały zlekka pod wąsem.
— Proszę ich zaraz przysłać do mnie, sierżancie. To można odrazu załatwić.
— Dobry wieczór! — rzekł, ujrzawszy trójkę pod eskortą sierżanta — Potrzebowałbym na parę minut waszej niepodzielnej uwagi. Wy znacie mnie już pięć lat, a ja was — dwadzieścia pięć. I zdaje mi się, że się już rozumiemy doskonale. Otóż chciałbym poczęstować was jak należy. (Proszę, sierżancie, ta brunatna trzcinka, tak, dziękuję. Możecie odejść). Mam zamiar, Beetle, zagrać ci bez ładu i składu. Ja wiem, że wychodzicie do lasu pułkownika Dabney’a dlatego, że was sam zaprosił. Nie