Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Lepiej będzie, żebyście tym razem szli przez bramę, zamiast polować na swych przeklętych chłopców — o, ale to stosowało się do Kinga, tak. No i cóż, Foxy?
Stalky oparł brodę na dłoni i przyglądał się ofierze z niewypowiedzianą rozkoszą.
Ti—ra—la—la—i—tu! Oto mój śpiew zwycięski! Słuchajcie! — odezwał się M’Turk — Foxy przyniósł nam herbaty, mimo że jesteśmy parszywymi owcami. Foxy ma serce. Prócz tego — był żołnierzem. Służył w Armji.
— Chciałbym mieć paniczów w swej kompanji! — westchnął sierżant z głębi duszy — Dal-że-bym ja wam szkolę!
— Milczeć, kiedy bębnią na sąd wojennny! — zawołał M’Turk — Ja staję w obronie oskarżonego. Prócz tego ta cała historja jest za dobra, żeby się na niej te bałwany w budzie poznały. Oni tego nigdy nie zrozumieją. Oni grają w palanta i mówią „Tak jest, prosz pampsora!“ i „Nie, prosz pampsora!“
— Jechał ich sęk. Ryp dalej.
— Otóż Foxy, o ile się nie ma za wielkiego cwaniaka, jest bardzo dobry chłop.
— Nie wyjeżdżajcie z psami na polowanie w wietrzny dzień! — zaśpiewał Stalky — Ja nie mam nic przeciw temu, żeby go uwolnić.
— Ani ja! — zgodził się Beetle — Moja jedyna radość, to Kopycissimus — Kopycissimus i King.