Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Sierżant! Wałęsający się po kraju i uprawiający kłusownictwo — na emeryturze! Karygodne, o, karygodne! — ciągnął Stalky bez miłosierdzia.
— Rany boskie! — wykrzyknął sierżant, siadając ciężko na łóżku — Gdzież — gdzież, do djabła, wyście siedzieli? Powinienem się był domyśleć, że to podstęp!
— Ach, poczciwy warjacie! — zreasumował Stalky — My mielibyśmy nie zauważyć, że wy za nami dziś popołudniu idziecie, no nie? Zdawało się wam, że nas wystawiacie, co? A tymczasem to myśmy was wciągnęli w zasadzkę, żebyście sobie wiedzieli! Pułkownik Dabney — co o nim powiecie, Foxy, byczy mąż, co? — pułkownik Dabney jest naszym serdecznym, osobistym przyjacielem. Od tygodni już tam chodzimy. Sam nas zaprosił. Wasz obowiązek? Gwiżdżę na wasz obowiązek! Waszym obowiązkiem było trzymać się zdala od jego remizy.
— Nie będziecie teraz mogli nikomu w oczy spojrzeć, Foxy. Mikrusy was wygwiżdżą! — podsunął Beetle — Pomyślcie tylko o swojej wściekłej powadze!
Sierżant myślał — dłuższy czas.
— Niech panicze posłuchają! — odezwał się poważnie — Panicze z całą pewnością nikomu o tem nie powiedzą, prawda? Nie było przytem także. Mr. Prouta i Mr. Kinga?
Foxibusculus — było. I to było — szczególnie okropne. Im dostało się jeszcze gorzej, niż wam.