Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Flaki! — odpowiedział Beetle bez namysłu
— Dziękuję, panie sierżancie. Ale to szynka Cartera młodszego.
— Na puszce jest C. Myślałem, te to pana Corkrana. Panowie, to bardzo poważna sprawa. Bardzo poważna. Wkońcu, ja nie wiem, ale może być, że panowie wiecie coś, czegoście nie chcieli powiedzieć Mr. Kingowi lub Mr. Proutowi, czy nie?
— Pewnie, że wiemy. Całą kupę, Foxibus — rzucił Stalky ustami, pełnemi jedzenia.
— Widzicie panowie, ja sobie odrazu pomyślałem, że jeśli tak, to ja mógłbym to przedstawić spokojnie — że tak powiem — panu rektorowi, jak mnie o to będzie pytał. Mam mu dzisiaj wieczorem zanieść oskarżenie — bardzo brzydko wygląda!
— Paskudnie, Foxy. Dwadzieścia siedm kijów w sali gimnastycznej w obecności całej szkoły i publiczne wydalenie. „Wino to kpiny, ale wódka niszczy“ — zacytował Beetle.
— Niema się z czego śmiać, proszę paniczów. Ja mam oskarżenie panu dyrektorowi zanieść. A — a panicze, może być, nie zauważyli nawet, że ja dziś za nimi szedłem — na podstawie pewnych podejrzeń.
— Widzieliście moje tablice? — zagrzmiał M’Turk, naśladując łudząco akcent pułkownika Dabney’a.
— Macie oczy w głowie. Nie próbujcie przeczyć. Macie! — rzucił Beetle.