Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

osła. Dlatego Kopyścio nas nie kocha. Wczoraj po modlitwie powiedział mi, że on jest loco parentis! — śmiał się Beetle.
— Chorrroba! — wykrzyknął Stalky — To znaczy, że knuje jakieś niesłychane łajdactwo! Ostatni raz mi to powiedział, jak mi dał trzysta wierszy do przepisania za tańczenie kaczuki w dormitarzu Nr. 10. Loco parentis, jak Boga mego! Ale co nas obchodzą te głupstwa, dopóki jesteśmy szczęśliwi. Nic nam zarzucić nie można.
Tak było i właśnie ta ich nienaganność wprowadzała w zakłopotanie Prout’a, King’a i sierżanta. Chłopcy, mający coś na sumieniu, zwykle się zdradzają. Cichaczem wymykają się pośpiesznie za bramę, a zapytani śmieją się nerwowo. Wracają w nieładzie tuż przed apelem. Dają sobie znaki głowami, rozmawiają na migi i chichoczą, rozpraszając się, jak tylko zauważą zbliżającego się nauczyciela. Ale Stalky i jego towarzysze dawno już wyszli z okresu tych młodocianych manifestacyj. Wychodzili jakby nigdy nic i wracali w zupełnym porządku po lekkim podwieczorku z poziomek ze śmietaną w domku odźwiernego.
Ponieważ w miejsce krwiożerczego rybaka gajowym został mianowany odźwierny, żona jego miała dla chłopców wielki szacunek. Prócz tego odźwierny dał im wiewiórkę, którą oni znów ofiarowali Towarzystwu Nauk Przyrodniczych, dając tem