Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wodu nie potrzebowali prosić o specjalne pozwolenie bywania u niego; a pod tym względem przepisy szkolne były bardzo surowe. On dał im tylko wstęp na swe grunta, zaś ponieważ oni byli regularnymi Łowcami Pluskiew, rozszerzone granice ich działalności sięgały jego tablic w wywozie i bramy jego parku na górze.
Byli olśnieni swą własną cnotliwością.
— Ale nawet gdyby tak nie było — mówił Stalky, leżąc na wznak i wpatrując się w błękit — Przypuśćmy nawet, że jesteśmy kilka mil za granicami szkolnemi, nikt, kto nie wie, gdzie tunel, złapać nas w tej puszczy nie może. Czyż to nie lepsze, niż leżenie tuż za budą i pietranie się, ile razy chciało się zapalić fajkę? Czyż wasz wuj Stalky nie jest...
— Nie! — rzekł Beetle, wyciągnięty na brzegu skały i plując w zamyśleniu — Zawdzięczamy to Turkowi. Turkey jest Wielki Człowiek! Turkey, wiesz ty, złoto, że ty do rozpaczy doprowadzasz Kopycińsia?
— Głupi, stary osioł! — mruknął M’Turk zaczytany.
— Znowu zaczynają nas podejrzewać! — zaczął Stalky — Kopytko stał się dziwnie podejrzliwy od jakiegoś czasu, a Foxy, ile razy urządzi obławę, zawsze musi przynieść coś w rodzaju, w rodzaju...
— Skalpu! — rzekł Beetle — Foxy jest durny Czinganguk!