Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/284

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

był bardziej obmyślany niż Stalky’ego — zstąpił w otchłanne głębie spraw osobistych.
— Trafiony! — krzyknął triumfująco — Ty też nie mogłeś wytrzymać!
Stalky był czerwony jak burak, a karabin dygotał mu się w rękach.
— Myślałem, że wytrzymam — mówił, opanowując się z trudem — ale już po chwili krew mi do głowy uderzyła. Ciekawe, co?
— Dobrze robi na temperament — mówił powolny Hogan, kiedy składali broń.
— Widzieliście kiedy coś podobnego? — mówił zrozpaczony Foxy do Keyte’a.
— Ja się na ochotnikach nie znam, ale to najpocieszniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziałem. Ja już wiem, czego oni chcą. Boże, ileż razy w życiu, mnie tak zjechano! Ale postawę mają bardzo dobrą naprawdę, doskonałą.
— Gdyby mi się udało wywabić ich w pole, zrobiłbym z nimi wszystko, co tylkobym chciał. Inaczej może zaczną śpiewać, gdy przyjdą mundury.
Faktycznie był już najwyższy czas, aby korpus kadetów do pewnego stopnia zaspokoił ciekawość szkoły. Trzy razy już wartę zmaltretowano i trzy razy korpus wymierzał zbrodniarzowi sprawiedliwość według własnego prawa wojennego. Szkoła szalała. Co komu po korpusie kadetów — mówiono — którego nikt nigdy nie widzi? Mr. King gratulo-