Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ja mam rozkaz pofagasować na każdego, kto mi przeszkadza w służbie, a po mustrze korpus kadecki da mu lanie stosownie do prawa wojennego.
— Widzisz, jaka to cholera z tego Stalky’ego! — rzekł Beetle.
Ani na chwilę nie wątpili, że on to wszystko wymyślił.
— Ty sobie wyobrażasz naturalnie, że jesteś takim starym, srogim wiarusem na warcie — mówił Beetle, przysłuchując się dolatującemu z sali gimnastycznej szczękowi broni i głuchemu odgłosowi kolb dudniących po podłodze.
— Ja mam rozkaz nie wdawać się w żadne rozmowy, wyjąwszy tylko wytłumaczenie moich rozkazów — inaczej dostanę lanie.
M’Turk spojrzał na Beetle’a. Potrząsnęli głowami i odeszli.
— Jak Boga kocham, Stalky jest naprawdę Wielki Człowiek! — rzekł Beetle po długiej chwili milczenia — Jedyna pociecha, że taka konspiracyjna zabawa doprowadzi Kinga do wściekłości.
Wyprowadzało to z równowagi nie tylko Kinga, ale członkowie korpusu milczeli jak ryby. Foxy, nie związany żadną przysięgą, powędrował ze swemi bólami do Keyte’a.
— Nigdy jeszcze w życiu nie zdarzyła mi się tak głupia historja. Zajęli cały gmach, obstawili strażami wewnątrz i zewnątrz, a pracują, jak opętani.