Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie przeszkadzać. Pan właśnie chciał komuś oddać komendę, prawda?
Usiadł, wyrzucając z ust kłęby pary.
— Poszkapię się, poszkapię się z całą pewnością, czuję to! — szepnął Stalky, a dolatujący z drugiego szeregu szept, iż starszy pan to generał Collinson, członek rady nadzorczej liceum, bynajmniej na zmniejszenie jego tremy nie wpłynął.
— Kto taki?
— Collinson, komandor Orderu Łaźni. Był komendantem Pompadourów, starego pułku mego ojca — podpowiadał Swayne starszy.
— Nie śpiesz się! — odezwał się gość — Ja dobrze wiem, co to znaczy. Komenderujesz pierwszy raz w życiu?
— Tak jest, panie generale! — Stalky niezręcznie wciągnął w płuca trochę powietrza — Baczność! Równaj się!
Echo własnego głosu przywróciło mu pewność siebie.
— Po kilku obrotach pluton powrócił do dawnej formacji. Urzędowa godzina kary dawno już minęła, ale nikt o tem nie myślał. Wszyscy szli na rękę Stalky’emu, który aż się pocił ze strachu, aby mu się głos nie załamał.
— Ten chłopak przynosi wam zaszczyt, sierżancie — zauważył gość — Oto dobry instruktor, dobra mustra i doskonały materjał. Jednego tylko