Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na placu mustry, a ja jestem oficerem, który tą pół kompanją komenderuje. Niema się z czego śmiać. Jeśli się wam poszczęści, większej części z was połowa życia zejdzie na mustrze. Zadajcie sobie trochę trudu, pokażcie, co umiecie. Bóg świadkiem i tak dość długo już was uczę...
Zrobili czwórki, maszerowali, zrobili wstecz zwrot w marszu, w lewo front, zachodzili wyciągniętym szeregiem, poddając się zupełnie urokowi uregulowanego ruchu. Foxy słusznie powiedział: Uczyli się tego już długo.
Drzwi otworzyły się naraz i pokazał się w nich M’Turk, prowadzący jakiegoś starszego pana.
Sierżant, czuwający właśnie nad zachodzeniem, nie zauważył ich.
— Nieźle! — mruknął — Wcale nieźle. Mr. Swayne, podczas zachodzenia szarża na skrzydle markuje tylko krok. A teraz Mr. Corkran! Pan mówisz, że pan umiesz mustrę? Niech mi pan zrobi tę przyjemność, proszę objąć komendę i, zmieniając od końca wszystkie moje rozkazy, proszę przywrócić oddział do poprzedniej formacji.
— A to co takiego? Co to jest? — wykrzyknął rozkazująco gość.
— To — to trochę mustry! — wyjąkał Foxy, nie mówiąc nic o jej pochodzeniu.
— Znakomicie — znakomicie! Chciałbym, żeby jej było więcej! — zawołał wesoło — Ale proszę sobie