Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A, teraz rozumiem! Więc to nie znaczyło — a to dopiero! Ostatecznie, mogę przez palce patrzeć na psie figle, ale nie mogę tolerować zuchwalstwa! W każdym razie to nie usprawiedliwia ich zachowania się wobec Mr. Masona. Wiersze im tym razem daruję, pamiętajcie sobie; chłosta zostaje.
Gdy rozkaz ten podano do publicznej wiadomości, cała szkoła w podziwie i z uwielbieniem patrzyła za rektorem, zmierzającym ku swemu domowi. Oto człowiek niezwykły! W rzadkich wypadkach, gdy sam bił w skórę, czynił to nadzwyczaj artystycznie — egzekucja stu chłopców, to będzie poprostu epopeja — rzecz szalona!
— Wszystko w porządku, my już wiemy — mówił Crandall, kiedy rektor, pomrukując zcicha, przebierał się w pokoju do palenia. — Domyśliłem się wszystkiego z rozmowy z naszym wczorajszym zastępcą. Nie wiedziałem tylko, że to pana miał na myśli. Cwany hultaj! Piegowaty — a oczy takie! — Zdaje mi się, nazywa się Corkran.
— Ja go znam doskonale, dziękuję ci — odpowiedział rektor, a po namyśle dodał: — Taak, jabym ich był ukarał, nawet gdybym ich nie był widział.
— Gdyby chłopcy nie byli zanadto podnieceni, my sami wynieślibyśmy pana na rękach — odezwał się pionjer — Ale, Bates, jakże pan mogłeś! Mogłeś się pan sam zarazić i cóżbyśmy wówczas poczęli.