Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sztywnym, drewnianym krokiem maszerowali za prużynami — zastępcy nie mają prawa iść w jednym szeregu z dorosłymi — i przechodzili koło zaprzężonej w kuca jakiejś bryczki niedaleko muru — czyjś ochrypły głos zawołał: — Byczoście grali! Och, jak byczo! — Był to Stettson starszy, blady i chudy, który jednak zdołał się przedostać aż tu pod eskortą niecierpliwego woźnicy.
— Hallo, Stettson! — zawołał Stalky, zatrzymując się — Można się już do ciebie zbliżyć?
— Tak, już można. Jestem zupełnie zdrów. Nie chcieli mi pozwolić przedtem wyjść, ale na match się przecie wydostałem. Ale ty masz gębę jak kompot.
— To Turkey wlazł mi na pysk niechcący naumyślnie. Bardzo się cieszę, że jesteś już zdrów, bo mamy z sobą do pogadania. Przez ciebie i twoją membranę, smarkaczu, wdepnęliśmy, co się zowie!
— Słyszałem o tem! — odpowiedział chłopiec chichocząc — Stary mi opowiadał.
— Ale! Kiedy?
— Ach, chodźmy do budy! Kostka mi spuchnie, jeśli tu będziemy dłużej stali.
— Czekaj, Turkey, to bardzo ważna rzecz! No więc?
— On przez cały czas, gdy byłem chory, mieszkał u nas.