Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Stalky pokazał im długie indyjskie cygaro.
— Buchnąłem ojcu podczas świąt. Prawdę mówiąc, mam przed tym cygorzem małego boja. Mocniejszy od fajki. Będziemy go palić jak Indjanie fajkę pokoju, podając sobie z ręki do ręki, dobrze? Chodźcie, pójdziemy za stare sztachety żelazne i tam się położymy po drodze do małpiej fermy.
— To za granicami. Wściekle w ostatnich czasach przestrzegają granic. A prócz tego z pewnością się porzygamy.
Beetle z miną znawcy powąchał cygaro.
— Morowe cygarko!
— Możesz sobie rzygać, jak chcesz; ja nie muszę. No więc cóż robimy, Turkey?
— Ano, chodźmy!
— Bierzcie czapki. Dwu przeciw jednemu, Beetle. Musisz iść.
Na korytarzu zobaczyli przed czarną tablicą z ogłoszeniami gromadę chłopców, wśród nich małego Foxy, sierżanta szkolnego.
— Pewnie znowu granica! — rzekł Stalky — Hallo, Foxy, dlaczego włożyliście żałobę?
Sierżant miał na ramieniu szeroką przepaskę z krepy.
— Służył w moim dawnym pułku, wskazując ruchem głowy tablicę, na której widać było wycinek z gazety, umieszczony między listami apelu.