Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

musielibyśmy książkami wbić wam w głowę melodję. Teraz dość.
Wyzwolił ich z więzów, ale przez kilka chwil nie mogli wstać. Pierwszy, z zakłopotanym uśmiechem, podniósł się Campbell. Sefton zatoczył się ku stołowi, padł na krzesło, ukrył głowę w ramionach i wybuchnął łkaniem. Nie śniło się im już nawet o walce; byli tylko zdumieni, zawstydzeni, upokorzeni.
— Czy — czy on może się przed podwieczorkiem ogolić? — zapytał Campbell. Za dziesięć minut zadzwonią na herbatę.
Stalky potrząsnął głową przecząco. Chciał w tym stanie wprowadzić Seftona na salę.
M’Turk ziewnął, rozparty w swym fotelu, Beetle obcierał pot z czoła. Drżeli z podniecenia i znużenia.
— Jeśli cokolwiek o was usłyszę, pogadam z wami! — rzekł Stalky surowo.
— Nie zawracaj głowy; przecie już się poddali! — odezwał się M’Turk.
— Takie „moralne oddziaływanie“ jest trochę męczące!
— Widzicie, jak względni byliśmy dla was? Mogliśmy tu zawołać Clewer’a i kazać mu się przyglądać. Beczenie koźlęcia rozbestwia tygrysa. Myśmy tego jednak nie zrobili. Moglibyśmy teraz powiedzieć o tem paru tylko chłopcom, a zaczęliby wami w całej budzie pomiatać, jak psami. Nie wytrzymalibyście tego. Ale my i tego nie zrobimy.