Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

strasznie komiczne bydlaki i dostajecie to, co on miał dostać — za to, że jest bydlak. I tylko dlatego, że nam się tak podoba.
— Myśmy się nigdy nad nim naprawdę nie pastwili, tak, jak wy nad nami.
— Naturalnie! — odpowiedział Beetle — Oni się nigdy nie pastwią. Czasem tylko uderzą. Zawsze tak mówią. Wykopią duszę z chłopca i chłopak idzie do komórki i tam beczy. Schowa głowę pod płaszcz i płacze. Trzy razy na dzień pisze do domu z prośbą, żeby go wzięto z zakładu — tak, ty bydlaku jakiś, ja tak zrobiłem. Ty, Campbell, nie wiesz, co to prawdziwa tortura. Bardzo żałuję, że między nami jest pax.
— Ale ja nie! — wykrzyknął Campbell, który nie był pozbawiony humoru. — Uważaj, zabijesz Seftona!
Beetle bił w podnieceniu kijem na ślepo i Sefton błagał już o litość.
— A ty! — krzyknął Beetle, wykręcając się na siedzeniu — Nad tobą także nikt się nigdy nie znęcał. Gdzie byłeś przedtem?
— Ja — ja miałem guwernera.
— Aha! Guwernera! To znaczy, żeś nigdy w życiu nie buczał. A teraz beczysz, widzisz! Może nie beczysz?
— Nie widzisz, ty ślepa kanaljo?
— Ja jestem ślepy? — zaczął Beetle — I kanalja? Kusz, Stalky, ja się z naszym przyjacielem