Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Były to uderzenia pełne, wytrzymane, równe, może trochę za powolne. Za niesprawiedliwość uważali chłopcy tylko to, że rektor gawędził podczas egzekucji.
— Gdybyśmy — należeli do niższej sfery to — być może — naraziłoby mnie — na proces dyscyplinarny. Wy — nie zdajecie sobie nawet dobrze sprawy — ze swych przywilejów. Istnieje pewna granica — teraz Beetle — poza którą niebezpiecznie mścić się na własną rękę, bo — nie ruszaj się — prędzej czy później popada się — w konflikt — z władzą wyższą, która wie dobrze — z kim ma do czynienia. Et ego — proszę M’Turk — in Arcadia vixi. W mojem postępowaniu — z wami — jest pewna krzycząca niesprawiedliwość — która powinna przemówić — do — waszych — temperamentów. Koniec. Zameldujcie swemu gospodarzowi domu, że zostaliście wychłostani przeze mnie.
— Słowo daję! — mówił M’Turk, rozcierając sobie łopatki przez cały czas, gdy szli korytarzem — Ale nam dał dziś szkołę. Ten Prusak Bates ma piekielny cel w oku.
— Czy ja nie głupio zrobiłem — pytał Stalky — że poprosiłem o lanie zamiast kozy?
— Co gadasz! Ja odrazu wiedziałem, czem się to skończy. Z oczu staremu to było widać! — rzekł Beetle — Słowo daję, jeszcze chwila a byłbym się rozbeczał.