Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie, później, kiedy już pan miał z nimi to zajście. Ale nie pytałem o nie nikogo. Jestem zasadniczo przeciwny mieszaniu się...
— Co się mnie tyczy — wtrącił mały Hartopp — to z całą przyjemnością dałbym mu pięć szylingów, gdyby mi potrafił bez trzech grubych błędów zrobić jedno zadanie z zakresu procentu składanego.
— Ależ — ależ — ależ — Mason aż się zacinał z dzikiej radości — wyprowadzili pana w pole tak samo, jak mnie!
— I pan kazałeś przeprowadzić śledztwo? — pytanie Hartoppa padło tak szybko po uwadze Masona, że Prout nie pochwycił jej sensu.
— Beetle sam dał mi do zrozumienia, że w domu dużo pożyczano — bronił się Prout.
— On jest mistrzem w tego rodzaju insynuacjach! — rzucił kapelan — Co się jednak tyczy honoru domu...
— Poziom w przeciągu tygodnia obniżyli. A ja przez długie lata pracowałem nad jego podniesieniem. Moi właśnie prefekci domowi — a chłopcy niechętnie się wzajem oskarżają — błagali mnie, abym ich od nich uwolnił. Pan mówisz, że pan posiadasz ich zaufanie; być może, że oni panu całą sprawę w innem świetle przedstawią. Co się mnie tyczy — mogą sobie iść do wszystkich djabłów, jak się im podoba. Dojechali mi do żywego i mam ich już po uszy! — skończył Prout z goryczą.