Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Rozległy się trzy potężne „hurra!“
— Pokażcie go! Pokażcie go! My go chcemy widzieć! — wrzeszczały mikrusy Dajcie go Łowcom Pluskiew! Kot spojrzał na Kinga (króla) — i zdechł z tego! Niiii, ksss, miauuuuu — słychać było najrozmaitsze okrzyki.
Richards pojawił się jeszcze raz.
— Ta kotka — zawahał się na chwilę — ta kotka zdechła już dawno.
Szkoła wyła ze śmiechu.
— No, chodźmy się trochę przejść! — rzekł Stalky po dobrze wytrzymanej pauzie — To wszystko jest wstrętne i jestem pewien, że teraz trędowaci nie zaczną znowu...
— Nie zaczną znowu czego? — krzyknął z wściekłością jeden z uczniów King’a.
— Mordować kotów za każdym razem, kiedy się chcą wymigać od kąpieli. I tak trudno już odgadnąć, kto bardziej śmierdzi. Jak Boga kocham, ja już wolę kota. Jego woń nie jest tak przenikliwa. Co myślisz robić dziś popołudniu, Beetle?
Ja? Ja chcę śpiewać pieśń triumfu, śpiewać pieśń triumfu przez całe popołudnie. Nigdy jeszcze nie śpiewałem swej pieśni triumfu tak, jak ją dziś śpiewać będę. Chodźmy do naszej dziury.
Z całą rozkoszą uczynili zadość jego życzeniu.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·