Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie próbujcie zrzucać winy na biedne, bezbronne zwierzątko, w dodatku nieżywe. Brzydzę się adwokackiemi wykrętami. Na mą duszę, Rattray...
— Stój! Kartoflarz nigdy, w całem swojem krótkiem życiu nie powiedział „na mą duszę!“ — rzekł Beetle krytycznie.
(— Słyszycie? — trącił Prout Hartopp’a).
— Słowo honoru, mój panie, słowo honoru, mój panie, spodziewałem się po tobie czegoś lepszego, Rattray. Dlaczego nie chcesz się przyznać do swych postępków, jak mężczyzna? Czy ja okazywałem ci kiedy brak zaufania?
(— To nie brutalność — mruczał mały Hartopp, jak gdyby odpowiadając na pytanie, którego nikt nie zadawał — to chłopcy, tylko chłopcy!)
— I oto ten dom — skaczący, drwiący głos Stalky’ego przybrał brzmienie tragiczne — Ta — ta — otwarta gnojówa śmiała nas przezywać śmierdzielami! A teraz — teraz próbuje się schować za zdechłego szczura! Rattray, ty mnie wyprowadzasz z równowagi, ty mnie doprowadzasz do ostateczności, ty mnie prowokujesz w niesłychany sposób! Bogu dzięki, że mam dość zimnej krwi...
(— To pod pańskim adresem, Macréa — rzekł Prout.
— Zdaje się! Zdaje się!)
— inaczej nie byłbym w stanie zapanować nad sobą na widok twej wyzywającej miny.