Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A oni mimo wszystko zdrowo wyglądają! — zauważył Stalky — To chyba nie może być Rattray! Rattray!? Nie było odpowiedzi.. — Rattray, złotko, cóż ci to? Coś go, widać, gryzie! Słuchaj, chłopie, my się wcale nie gniewamy na ciebie za ten kawałek mydła, coś go to nam przysłał zeszłego tygodnia! Dajże spokój! Głowa do góry, Rat! Wszystko będzie jeszcze dobrze! Ja mówię, że to tylko paru mikrusów. Prawda, że u was się tak mało uważa... — Nie myślicie chyba wracać do domu! — wykrzyknął M’Turk. Ofiary tylko tego pragnęły. — Ależ wy nie macie pojęcia, jak tam szalenie czuć padło! Prawda, sami przesiąknięci tym odorem, nie zdawaliście sobie z niego sprawy, ale teraz, po kąpieli i pobycie na czystem, świeżem powietrzu, nawet was to z nóg zwali! Lepiej już rozbijcie namioty na diunach! Możemy wam dać trochę słomy, chcecie? Dom pobiegł w takt pieśni „Ciało John’a Browna,“ śpiewanej przez kochających kolegów, poczem zabarykadował się w swej wspólnej sali. Stalky natychmiast namalował kredą na drzwiach wielki krzyż z napisem „Boże, zlituj się nad nami,“ tak, aby King mógł go zobaczyć. Tej nocy wiatr zmienił kierunek i zaniósł odór padliny do sypialń Macrei; chłopcy jego domu, w koszulach nocnych, pukali do zamkniętych drzwi,