Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wali swego błędu. King witał poszczególnych członków tego domu z udanemi objawami przerażenia. Czy zamierzali go może wypędzić z liceum za pomocą swej jednogłośnie uchwalonej rezolucji? Jakiekolwiek byłyby ich poglądy na administrację szkoły, on oczywiście natychmiast się do nich zastosuje. Za nic w świecie nie zamierza ich obrazić, jednakże — obawia się... obawia się, że jego uczniowie, którzy nie uchwalają rezolucyj (ale się myją), mogliby w tem wszystkiem znaleźć powód do śmiechu.
King promieniał ze szczęścia, a jego uczniowie, rozkwitający w blaskach jego uśmiechu, zmienili to popołudnie w jedną długą torturę dla nieszczęsnych uczniów Prout’a. Sam Prout, posępny i zaniepokojony, silił się na skrupulatne rozważenie wszystkich „pro“ i „contra,“ a zakłopotanie jego tylko przez to wzrastało. Dlaczego chłopców z jego domu miano przezywać „śmierdzielami?“ Prawda, była to drobnostka, ale Prout przyzwyczajony był do wierzenia, iż lecące w powietrzu plewy wskazują na to, skąd wiatr wieje, i że niema dymu bez ognia. Czując, że dzieje mu się krzywda, podszedł w sali nauczycielskiej do Kinga, chcąc się z nim rozmówić. King jednak był tym razem pełen wzniośle ironicznego sarkazmu i poprzestał na spowiciu Prout’a w świetne sploty swej dialektyki.
— No i cóż? — pytał Stalky wieczorem, chodząc po sypialniach przed przybyciem prefektów