Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ja myślałem, że ty ją wraz z Beetlem poprawisz... a potem wywiesilibyśmy ją w korytarzu — rzekł pokornie autor.
— Ani mi się śni! Nie myślę się mieszać do tej awantury — odpowiedział Beetle — To tylko większy triumf dla domu Kinga. Turkey ma najzupełniejszą słuszność.
— No to może ty, Stalky?
Stalky wydął policzki na sposób Panurga, spojrzał sobie zezem na koniec nosa i bąknął tylko:
— O, wy ohydne gaduły!
— Wy parchy obrzydliwe! — odpowiedziała natychmiast ludność, zasypując obelgami wychodzących.
— Wściec się można! — rzekł M’Turk — Wiecie co? Weźmy pukawki i chodźmy na króliki.
Trzy pistolety flobertowe wraz z odpowiednią ilością amunicji schowane były w zamkniętym kufrze Stalky’ego. Kufer ten stał w sypialni trzech przyjaciół o trzech łóżkach na samym końcu poddasza; ta mała sypialnia przylegała do większej, o dziesięciu łóżkach, która rozpoczynała znów wielką amfiladę sypialń, biegnącą z jednego końca liceum na drugi. Po domu Prouta szedł dom Macre’i, potem Kinga, na samym końcu Hartoppa. Starannie zamknięte na klucz i zaryglowane drzwi oddzielały poszczególne domy, ale każdy dom był co się tyczy swego rozkładu wewnętrznego — liceum składało