Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w środku znajdują się długie i twarde pestki. Aha! Zwano je daktylami!
— „A teraz“, ozwał się Witta, gdy okręt był już załadowany, „radzę wam, cudzoziemcy, byście się pomodlili swoim bogom, bo odtąd mamy przed sobą drogę, której jeszcze nikt nie przebył.“ To rzekłszy, wespół ze swymi ludźmi poszedł na przód okrętu i ofiarował swoim bóstwom czarnego kozła, zaś żółty człowiek wydobył skądciś mały, uśmiechnięty posążek z ciemnozielonego kamienia i zapalił przed nim kadzidło. Hugon i ja polecaliśmy się Bogu Jedynemu i świętemu Barnabie i Najświętszej Dziewicy Wniebowziętej, do której moja nieboszczka szczególne miała nabożeństwo. Nie byliśmy już młodzi, ale nie wstydzę się powiedzieć, że gdyśmy z owej tajemnej przystani wypłynęli o wschodzie słońca na ciche, bezludne morze, cieszyliśmy się obaj i śpiewaliśmy głośno, jako czynili owi dawni rycerze, którzy za naszym możnym księciem i panem spieszyli ongi do Anglji. A wszak teraz wodzem naszym był łotrzyk morski i pohaniec; za całą flotę była nam tylko jedna, nadmiernie obładowana galera; idąc za przewodem żółtego, pogańskiego czarnoksiężnika, dążyliśmy ku jakowejś niewidnej przystani, co znajdowała się kędyś za świata końcem. Witta opowiadał nam, że jego ojciec Guthrum w swoim czasie opłynął wybrzeża afrykańskie, aż dotarł do kraju, gdzie nadzy ludzie sprzedają złoto za żelazo i paciorki; tam nakupił znaczną ilość złota, a także niemało kości słoniowej. W tamte też strony zamierzał dojechać Witta