Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tknąwszy palce do kącików oczu i podciągając je w górę w ten sposób, iż utworzyły się dwie skośne szparki pomiędzy powiekami.
— Ależ teraz wyglądasz zupełnie jak Chińczyk! — krzyknął Dan. — Czy ten człowiek nie był to przypadkiem Chińczyk?
— Nie rozumiem tego słowa. Co się zaś tyczy onego człowieka, to był on nalezion przez Wittę, ledwo żyw, pośród lodów moskiewskiej krainy. Nam dwom wydawał się djabłem wcielonym. Czołgając się na kolanach, przyniósł nam jadło na srebrnej misie, ponoć zrabowanej w jakiemś bogatem opactwie, a Witta własnoręcznie szafował nam wino. Mówił on trochę po francusku, trochę w południowo-saskiem narzeczu, najwięcej przecież językiem ludu Północy. Prosiliśmy go, by wysadził nas na ląd, i obiecywaliśmy mu okup znacznie wyższy od tej ceny, jakąby uzyskał za sprzedanie nas w ręce Maurów... jako sprzedano jednego znajomego mi rycerza, gdy z Flushing podążył na wyprawę morską.
— „O nie!“, zawołał Witta. „Klnę się na głowę mego ojca Guthruma, iże tego nie uczynię. To bogi was zesłały na mój okręt jako objatę szczęścia.“
— Jam zadrżał na te słowa, bom wiedział, że u Duńczyków jeszcze było obyczajem składać jeńców w ofierze bożkom celem uzyskania pomyślnego wiatru.
— „A bodaj ci pokręciło twoje długie gnaty!“, odpowiedział mu Hugon. „Wieleć przyjdzie