Przejdź do zawartości

Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z dwóch starych dziadów-pątników, niezdolnych już ani do pracy, ani do boju!
— „Niechże mnie bogi uchronią od walki przeciwko tobie, biedny pielgrzymie, posiadaczu śpiewającego miecza!“, odpowiedział Witta. „Przyłącz się do nas, a nie zaznasz biedy. Masz zęby szeroko rozstawione, a to znak niemylny, że będziesz się włóczył po świecie i zdobędziesz bogactwa.“
— „A co będzie, jeśli nie pójdziemy z wami?“, zapytał Hugon.
— „Tedy sobie płyńcie do Anglji albo do Francji“, odrzekł Witta. „Jesteśmy właśnie w połowie drogi między jedną a drugą. O ile wam samym nie przyjdzie chętka topić się w morzu, to na naszym statku włosek wam z głowy nie spadnie! Wierzymy, że wy nam przyniesiecie szczęście, a wiem, że runy na tym tu mieczu są pomyślne.“ To rzekłszy, odwrócił się i kazał załodze rozwinąć szeroko żagle. Od tego to czasu wszyscy nam schodzili z drogi, gdyśmy się przechadzali po statku. Statek ten zasię pełen był różnych dziwów.
— Jak on wyglądał? — zapytał Dan.
— Był długi, niski a wąski, miał jeden maszt, a na nim żagiel czerwony. Przy każdej burcie siedziało po piętnastu wioślarzy — wyjaśniał rycerz. — Na przedzie znajdował się pokład, pod którym sypiała załoga, na rufie zasię mieściła się druga komora, malowanemi dźwierzami oddzielona od ławic wioślarzy. Tam sypiałem na miękkich, jak wełna kobiercach, wespół z Hugonem, Wittą i żółtym człowiekiem. Pomnę (tu imćpan Ryszard