Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wyciągnął miecz do połowy z pochwy i obrócił go przed oczyma dzieci. Po obu stronach, tuż pod rękojeścią, gdzie żywym blaskiem świecił napis runiczny, widać było dwa głębokie rowki w straszliwem, śmiercionośnem żeleźcu.
— Jakaż to istota wyryła mi na mieczu te szramy? — zapytał pan Ryszard. — Ja nie wiem, ale wy... ale wy może potraficie mi to objaśnić?
— Opowiedz im całą historję, mości Ryszardzie — wtrącił się Puk. — Wszak ona poniekąd dotyczy ich włości.
— O tak! Proszę opowiedzieć nam rzecz całą... od samego początku! — poparła go Una, gdyż dobrotliwa twarz rycerza, okraszona uśmiechem, coraz to więcej przypominała „Jmć pana Isumbrasa przeprawiającego się przez rzekę“.
Nie dał się prosić mościpan Ryszard. Siadł na murawie, nie nakrywszy głowy pomimo spieki słonecznej, i przytulił oburącz miecz do piersi. Dzieci usiadły przy nim, by posłuchać opowieści. Siwek pasł się spokojnie poza obrębem Czarodziejskiego Kręgu, a ilekroć łbem poruszył, szyszak przytroczony do siodła, odzywał się cichym pobrzękiem. Zaś pan Ryszard mówił:
— Dobrze, opowiem od początku rzecz całą, skoro odnosi się ona do waszych włości. Gdy nasz książę wyruszył z Normandji na podbój angielskiej krainy, możni rycerze (możeście o nich słyszeli?) jęli z zapałem zaciągać się pod jego znaki, gdyż obiecywał podzielić zdobytą ziemię między tych, co wiernie służyć mu będą. Za możnymi pociągnęła