Przejdź do zawartości

Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— „Rozpoznam ich zawsze, Cezarze“, odrzekł Rutiljanus, przetarłszy kąty oczu wykrzywionemi od podagry palcami i wpatrując się w nas rybim wzrokiem.
— „Doskonale!“, odrzekł Maximus. „A teraz słuchaj! Nie wolno ci rozporządzać się ani jednym żołnierzem, ani jedną tarczą na Wale, o ile ci chłopcy nie upoważnią cię do tego. Bez ich pozwolenia wolno ci tylko jeść... i nic więcej. Oni są głową i rękami, ty tylko — brzuchem...“
— „Niech się dzieje wola Cezara“, mruknął poczciwiec. „Jeżeli nie uszczuplisz mej płacy i mych dochodów, to ustanawiaj sobie kogo zechcesz moim zwierzchnikiem... choćby wyrocznię moich przodków. Przeszły... przeszły świetne czasy Rzymu!“ To rzekłszy, przewrócił się na drugi bok i zasnął.
— „Ma, czego pragnął“, rzekł Maximus. „A teraz zajmijmy się tem, co mnie potrzebne!“
— Rozwinął zwoje pergaminu, zawierające pełny rejestr wszelkich wojsk regularnych i posiłkowych, znajdujących się na Wale, włączając w to nawet listę chorych, przebywających dnia tego w szpitalu w Hunno. Ach, ależ wzdychałem ciężko, gdy jego pióro skreślało nam oddział za oddziałem naszych najlepszych... a raczej najmniej złych żołnierzy. Ogołocił nam dwie wieże z załogi scytyjskiej, z dwóch wież zabrał posiłkowe oddziały północnych Brytańczyków, wziął też dwie kohorty numidzkie, wszystkich Daków i połowę Belgów. Podobny był do orła, szarpiącego ścierwo.