Przejdź do zawartości

Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nego. Fulkon był człowiekiem wesołym... tak, zawsze wesołym... a w ustach wciąż mu się pojawiała jakaś śpiewka.
— A co robiliście potem? — zapytała Una.
— Gwarzyliśmy sobie o latach minionych. To jeno umieją czynić ludzie, kiedy się zestarzeją, dzieweczko...

Gdzieś poza łąką rozległ się ledwie dosłyszalny głos dzwonka, wzywający na podwieczorek. Dan leżał właśnie koło przyczółka Złotej Łani, Una zaś siedziała na rufie i trzymając na kolanach książkę z wierszami, czytała zwrotkę ze „Snu niewolnika“:

W pomroce snów obaczył znów,
jak we mgle, kraj swój rodzony.

— Nie pamiętam, jak dawno zaczęłaś to czytać — odezwał się Dan sennym głosem.
Na środkowej ławeczce czółna, koło słomianego kapelusza Uny, leżał liść dębu, liść głogu i liść jesionu. Spadły tu widocznie z gałęzi drzew ocieniających wodę. Strumyk chichotał wesoło, jak gdyby przed chwilą był świadkiem jakiegoś zabawnego figla.