Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Fulkon zakrył oblicze i rozpłakał się. „Na kości wszystkich świętych!“ zawołał De Aquila, śmiejąc się. „Głębokie rany zadaje pióro! Takiego westchnienia nie dobyłbym z ciebie żadnym mieczem.“
— „Ale póki nie ściągnę na siebie twego gniewu, dzieje moje pozostaną w tajemnicy?“ zapytał Fulkon.
— „Pozostaną, ale tylko tak długo. Czy ci to jest pociechą, Fulkonie?“ rzekł De Aquila.
— „Jakaż inna pociecha mi jeszcze pozostała?“ odrzekł Fulkon i nagle zapłakał jak dziecko, żałośliwie, oparłszy głowę na kolanach.
— Biedny Fulkon! — westchnęła Una.
— Mnie także żal go było — rzekł pan Ryszard.
— „Dotąd dźgałem cię ostrogą, a teraz dam ci owsa“, rzekł De Aquila i cisnął Fulkonowi trzy bryły złota, wydobyte z naszej skrzynki stojącej pod łóżkiem.
— „Gdybym był o tem wiedział“ rzecze Fulkon, tchu nabierając, „nigdybym nie podniósł ręki przeciwko Pevensey. Jedynie brak tego żółtego kruszcu sprawił, iżem był tak nieszczęśliwy w mych działaniach.“
— A właśnie wtedy nastał już dzień i poczęto krzątać się w świetlicy. Posłaliśmy zbroję Fulkona na dół, by ją oczyszczono, więc gdy w południe wyjeżdżał pod własnym oraz królewskim znakiem, wyglądał nadzwyczaj okazale i dostojnie. Włożywszy nogę w strzemię, pogładził w zamyśleniu długą brodę, poczem przywołał do siebie syna i ucałował