Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 02.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czony nawskróś do pasa, z nosem opalonym przez słońce, ale głęboko, bezdennie, niewymownie szczęśliwy! On, mój piękny, cudowny łosoś, ważący dwanaście funtów, leżał obok mnie; wyciąganie go na ląd zabrało mi trzydzieści siedm minut czasu!
„Kalifornia“ tymczasem borykał się ze swoją zdobyczą, sypiąc hiszpańskiemi klątwami. Wyciągnął go wreszcie na brzeg i ułożyliśmy wszystkie trzy sztuki, dumni jak królowie...
Czy podobna opisać ten dzień szczęśliwy? Zanurzaliśmy się wciąż w wodzie, „Kalifornia“ i ja, a za każdym razem wracaliśmy ze zdobyczą. Potem „Portland“ wziął moją wędkę i ułowił dziewięciofuntową sztukę. Wszystkie ryby walczyły mężnie, a najmężniej jedno małe, sześciofuntowe stworzenie. Ważyliśmy każdą, a „Portland“, jako porządny obywatel i właściciel nieruchomości, zapisywał starannie wagę w swoim notatniku. Po upływie sześciu godzin zrobiliśmy obrachunek: 16 sztuk, wagi 142 funty.
Uroczyście, pełni wdzięczności, poskładaliśmy rybackie przybory, dość już było nam tej chwały, i powróciliśmy, wylewając łzy radości, do ubożuchnej bosej rodziny, mieszkającej w domku podobnym do paki drewnianej, stojącym nad brzegiem rzeki. Stary farmer wspominał dni i noce przeżyte na utarczkach z Indyanami, dawno już temu, w latach pięćdziesiątych, kiedy każda fala Kolumbii i wód do niej wpadających kryła w sobie niebezpieczeństwo. Bóg obdarzył go osobliwym darem zawiłego opowiadania i żarliwością o dobrobyt dwóch synów, ogorzałych i spokojnych chłopaczków, chodzących codzień do szkoły i mówiących poprawną angielszczyzną z dzi-