Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 02.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i wyprężał linkę, lecz w owej godzinie miałem chyba dwieście pięćdziesiąt palców u rąk, zamiast dziesięciu. Wybrzeże i jodły kręciły się wkoło mnie, a ja ciągnąłem, ciągnąłem, jak gdyby szło o życie! „Kalifornia“ też zaczął ciągnąć swoją zdobycz z wielką wprawą i zręcznością, a mój łosoś, zanurzywszy się zrazu w głębinę, wypłynął potem znów na powierzchnię.
Ciągnęliśmy nasze ryby na brzeg ku płytkiej zatoce, najlepszemu miejscu do wylądowania zdobyczy. „Portland“ dodawał nam otuchy i chciał mnie zastąpić w trzymaniu wędki, ale ja byłbym wolał ponieść śmierć na kamykach rzecznego łożyska, niż zrzec się prawa do wydobycia na ląd pierwszego swojego łososia, niewiadomej wagi! Pozwolił się on wreszcie wydobyć na ląd, podskakując niby z wielkiej uciechy, gdym go dociągał do płytkiej zatoki, lecz zaledwie poczuł dno pod swem potężnem cielskiem, cofnął się w tył z szybkością torpedowca i cała moja praca poszła na marne. Powtórzyło się to kilkanaście razy, zanim poczułem, że zrzeka się dalszego oporu. Wydobyłem go na brzeg. Sieć na nic się nie zdała na rybę takich rozmiarów, a nie chciałem go zabijać widłami. Wszedłszy na mieliznę, ująłem go z uszanowaniem koło skrzeli, za którą to uprzejmość zaczął mnie bić po nogach, a ja, poczuwszy jego siłę, zdumiałem się jeszcze bardziej. „Kalifornia“ zajął moje miejsce na mieliźnie, trzymając silnie swoją zdobycz, ja zaś położyłem się na wybrzeżu, na wonnej trawie, i dyszałem razem z moim łososiem. Ręce miałem pokaleczone i skrwawione, pot spływał ze mnie, oblepiony byłem jak arlekin skorupami ślimaków, zmo-