Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 02.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

piliśmy dziesięć funtów przepysznych czarnych wisien za niecałą rupię, i napili się zimnej jak lód wody za darmo, podczas gdy rozkiełznany koń mądrze pogryzał trawę obok drogi. Dalej natrafiliśmy na obozowisko hodowców koni, odpoczywających nad wodą i gotowych do sprzedaży lub zamiany, a raz przemknęło przed nami dwóch ogorzałych młodzieniaszków, pędzących na indyjskich konikach, z wysokiemi kulbakami. Wrzeszczeliśmy chórem, by spłoszyć dzikiego kota; dysputowaliśmy nad tem, co skłoniło węża do wypełzania na drogę, i rzucaliśmy kawałkami kory na awanturniczą wiewiórkę, małą, szarą, indyjską wiewióreczkę; zgubiliśmy drogę i tak zaplątali wózek na spadzistości wzgórza, że musieliśmy unieruchomić jego tylne koła, ażeby go sprowadzić na dół. Przytem „Kalifornia“ opowiadał o Newadzie i Arizonie, o samotnych nocach przeżytych w pustyni, o polowaniach na jelenie i na ludzi, o kobietach, pięknych kobietach, które są iskrą, wzniecającą pożary w miastach Zachodu, gaszonych potem krwią i wystrzałami pistoletów; o nagłych zmianach i powodzeniach, które poszukiwacza złota lub gałganiarza zamieniają w poczwórnego milionera, lub druzgoczą kolejowego króla. Cały ten dzień wyrył się w mojej pamięci na zawsze, lecz zaczął się on właściwie dopiero od tej chwili, gdyśmy stanęli przed małym domkiem na wyżynach Clackamasu i znaleźli pożywienie dla konia i mieszkanie dla siebie przed wyruszeniem nad rzekę, rozlewającą się szerokim upustem o cwierć mili stamtąd.
„Portland“ nie miał wędki. Wziął pod swoją opiekę żelaza i wódkę. „Kalifornia“ sapał, chodząc w górę i w dół wody, wreszcie wybrał miejsce i za-