Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 02.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

długo i płynnie, a jeszcze płynniej, gdy się dowiedział, jaka jest waga pomyślnego połowu w ciągu jednej nocy: kilka tysięcy funtów! Pomyśleć tylko, co to za zbrodnicze, krwawe morderstwo! Ale tam, w Europie, chce się koniecznie jadać łososia marynowanego w puszkach, a fabryka nie może się bawić łowieniem go na wędkę...
Wkrótce potem „Kalifornię“ ogarnął szał. Zaczął skakać na przednim pomoście, wołając:
— Czy nie śliczny, czy nie cudowny?
Zobaczył wodospad — wstęgę mgły i piany, spadającą z grzbietu wzgórza, z wysokości ośmiuset stóp, z hukiem, głuszącym szum rzeki.
— Ślubny welon! — objaśniła nas służba.
Zaczęły się wspaniałe widoki, rozrzucone przez przyrodę ze zdumiewającą hojnością, rozrzutnością nawet. Rzeka ujęta była w potężne, skaliste ściany, uwieńczone na szczycie ruinami jakichś fantastycznych baszt i zamków. Potem wstęga zielonych wód rozszerzyła się i stanęły nad nią góry, odziane w jodłowe lasy, a na tysiąc stóp wysokie. Piaszczysta ława nad brzegiem wydawała się być zapowiedzią równiny, której następny zakręt rzeki kłam zadawał, bo statek podpływał znów pod potrójny rząd fortyfikacyi, groźnych, z wierzchołkami z lawy, z odcieniem z jodeł. Po za niemi wystrzelał w błękit nieba biały szczyt Mound Hood, czternaście tysięcy stóp wysoki, u ich stóp rzeka rozbijała się, a z obu stron rosły bawełniane drzewa. Usiadłem i przypatrywałem się „Kalifornii,“ który, chcąc widzieć jednocześnie oba brzegi, ruszał się i wychylał ze statku.
Dopłynęliśmy do małej wysepki, przez którą ko-