Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 02.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

niegdzie rosły gęsto jodły, stały tartaki, a żałosny jęk potężnych pił unosił się nad wodą, jak brzęczenie zmęczonej pszczoły. Z urywków rozmowy wymiarkowałem, że „Kalifornia“ był właścicielem tratew, handlował drzewem, posiadał rancho[1], wspólnika i różne inne, równie ponętne rzeczy, jako dodatki do urozmaiconej trzydziestopięcioletniej karyery.
— Spojrzyj, młodzieńcze, zaraz tu będzie coś nowego. Będziesz krzyczał i śpiewał z radości — powiedział do mnie „Kalifornia.“
Wesołe wysepki znikły, ustępując miejsca wspanialszym zarysom, a statek wpłynął w gniazdo szersze — w labirynt czarnych, najeżonych raf, ukrytych nie głębiej jak na jednę stopę pod kotłującą się, śpienioną wodą. Zakręciliśmy na miejscu, cofnęli się w bok nagłym ruchem, a ster nie poruszył się nigdy dwa razy w tę samą stronę. Potem zetknęliśmy się z pływającą kłodą, rozłupując ją z trzaskiem, który rozległ się na całym statku, a potem ze wspaniałym, dwudziestofuntowym łososiem o srebrnem podbrzuszu, który padł nieżywy w całym blasku piękności.
— Niedaleko ztąd zobaczysz pan koła — objaśnił mnie jakiś człowiek w kapeluszu z ponadziewanemi haczykami do wędek na pstrągi. — Tutejsze łososie nie biorą na wędkę. Łowią je za pomocą kół.

Na pierwszym zakręcie rzeki zobaczyliśmy koła, piekielną maszyneryę, złożoną z przegród z drucianej siatki, poruszanych przez prąd wody, a z których wydobywają łososie, uganiające się po rzece, na łodzie stojące u wybrzeża. „Kalifornia,“ ujrzawszy to, klął

  1. Folwark.