Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 02.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

miejsc na cmentarzach własnej sekty. Mieszkają tu sami Amerykanie, ludzie przyzwyczajeni rządzić się sami, dla siebie, dla swoich żon i dzieci, rządzić się w spokoju, zgodzie i przyzwoitości...
Byli to, sami nie wiedząc o tem, metodyści, najczystszej wody metodyści, jacy kiedykolwiek chodzili po ziemi angielskiej i świętowali niedziele. Język ich był językiem dawnych metodystów i karność także. Bo karność to rzecz, której nie można lekceważyć, a jej wpływ na sektę zależy w zupełności od taktu, dobroci i sympatyi przewodnika, który nad nią pracuje. On to, znając upodobanie młodzieży, może zwrócić duszę ku dobremu, łagodnie, zamiast naginać przemocą na drogę cnoty, na której mogłaby się zachwiać i zboczyć. Ramię karności sięga daleko. Jedna z panien opowiadała mi, jako rzecz mogącą zająć cudzoziemca, o swoim przyjacielu, surowo zgromionym przez przewodników, ale nie w Musquash, lecz gdzieindziej, za ohydną zbrodnię: za taniec. Ona, ta panienka, która mi to opowiadała, nie lubi tańca. Nie tańczyłaby za nic w świecie... Czy można sobie wyobrazić cudowny wpływ takich słów, wygłaszanych przez młodzieńczą, surową istotę, niezwykłą czynić ustępstw dla wrodzonego pociągu do tańca, naturalnego młodym zwierzątkom ludzkiego rodzaju? Rozpalone żelazo, służące do piętnowania, może też wypalać rany, jak mogą zaświadczyć ci, którzy byli kiedykolwiek poddawani ich działaniu.
Niezmiernie jest to ciekawe: to swobodne, zdrowe, przyjemne życie, które ciągle zwraca swe myśli do spraw innego świata, a jednocześnie ceni bardzo partyę tennisa o wieczornym chłodzie i równie gorli-