Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 02.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

swobodnie na kształt księżej sutanny. W drzwiach sklepu siedział młody człowiek i czytał gazetę; łatwo było poznać, że to sam właściciel przedsiębiorstwa. Nazywał się Gring; a zacząłem z nim rozmawiać o szczegółach interesu. Był on pełen zapału, istny artysta w swoim fachu. Opowiadałem mu, w jaki sposób w Indyach palą ciała. On zaś odrzekł:
— Wyższość jest po naszej stronie. My umiemy powstrzymać, to jest balsamujemy naszych umarłych. W ten sposób...
I pokazał mi swoje okropne narzędzia i wytłumaczył, czem i jak „powstrzymuje“ człowieka od rozkładu, który jest przecież jego przyrodzonem prawem.
— Chciałbym żyć setki lat, żeby się przekonać, jak się moi ludzie trzymają... Ale i bez tego pewny jestem, że dobrze. Nic im nie może zaszkodzić po zabalsamowaniu przezemnie...
I rozrzucił przed memi oczyma jeden z tych upiorowych strojów, a gdym go dotknął, wzdrygając się, przekonałem się, że to jest nic — nic! bo białe płótno, przyszyte do czarnego sukna, nie miało pleców! To było coś okropnego! Cały ten strój był tylko połową skorupy.
— Ubieramy w to umarłego — mówił Gring, rozkładając z wdziękiem grobowy strój na kantorze. — Jak pan widzi, nasze trumny mają oszklony otwór w wieku.
O, Boże, to okienko trumienne oprawne było w ramki z pluszu!
— I nie widać przez nie więcej, tylko do połowy ciało, a zatem...